Karolis (25 lat) studiuje na uniwersytecie, przyjechał na studia do dużego miasta z mniejszej miejscowości
Na pierwszym roku studiów byłem zaangażowany w życie studenckie: wywiady, biblioteka, seminaria, imprezy. Należałem nawet do orkiestry akademickiej. To właśnie w pierwszym semestrze poznałem wielu nowych ludzi i świetnie się bawiłem.
Na początku drugiego semestru nie miałem żadnych wahań nastrojów, wciąż byłem w stałym kontakcie ze swoją rodziną i znajomymi ze szkoły. Zawsze czułem się częścią rodziny, społeczności. W szkole spotykasz się ze wszystkimi, wielu z nich dobrze znasz, a większość zostaje twoimi dobrymi znajomymi, łatwo się zżywasz. Jednak uniwersytet to wielka instytucja, spotykasz ludzi, którzy nie zawsze są blisko, a spotykasz ich głównie na wykładach.
Nagle zacząłem mieć wrażenie, że ludzie mnie nienawidzą, gardzą mną
Wprawdzie znalazłem ludzi podobnych do siebie, ale zacząłem się czuć bardzo samotny, a świat wydał mi się złym miejscem. Miałem wrażenie, że ludzie mnie nienawidzą, gardzą mną. Czułem, że nikt mnie nie kocha i jestem w tym odosobniony. O czym więc miałem myśleć? Pomyślałem, że nawet jeśli mnie nie będzie, nikt się tym nie przejmie.
Byłem jednym z najlepszych uczniów w klasie
Kiedy byłem w szkole, wiedziałem, że najważniejsze to dostać się na uniwersytet - byłem przekonany, że prestiżowa instytucja jest wyznacznikiem tego, kim się jest. Uczyłem się dniami i nocami i byłem jednym z najlepszych w klasie, ponieważ nie miałem życia poza nauką. Miałem dziewczynę, ale nie potrafiłem utrzymać tej relacji, byłem zbyt skupiony na nauce, nauka była dla mnie najważniejsza, a więc byłem gotowy wiele dla niej poświęcić. Uczyłem się nawet w święta i w nowy rok. Po szkole brałem prywatne lekcje, bardzo mi zależało na tym, aby dostać się na uniwersytet i dzięki Bogu, udało się. Gdyby nie wyszło, pewnie miałbym poczucie niesprawiedliwości, tyle poświęciłem– dziewczynę, życie towarzyskie i nic z tego. Na szczęście wszystko poszło dobrze.
Kiedy próbowałem znaleźć cel w życiu, często myślałem o wielu negatywnych rzeczach: tragediach, biedzie, gwałtach, zabójstwach, bezdomności. Dzieje się wiele dobrych rzeczy, ale także tych przerażających, rozbijają się samoloty, wybuchają mosty, okropne rzeczy. Byłem chrześcijaninem, choć nie uważałem się za chrześcijanina, brakowało mi głębszej wiary, pytałem Boga: „Dlaczego stworzyłeś taki zły świat? Dlaczego?”
Istnieją różne rodzaje miłości, ale ja nigdy nie czułem żadnej, zawsze z powodu swojego stanu czułem się samotny
W zasadzie zawsze żyłem wśród egoistów i egocentryków. Chyba jedynym wyjątkiem byli moi rodzice, którzy kochali mnie i troszczyli się o mnie. Wydaje mi się, że miłość to taki stan pozbycia się ego, okazujesz miłość, kiedy obchodzi cię druga osoba, chcesz się o nią zatroszczyć i jesteś w stanie wiele dla niej zrobić. To jest miłość. W dzisiejszych czasach miłość może mieć różne formy: miłości rodzicielskiej, przyjaźni i wreszcie miłości opartej na namiętności. Istnieje także miłość bardziej szeroko pojęta – chrześcijańska miłość do stwórcy za to, co stworzył. Istnieją różne formy miłości, ale ja nie doświadczyłem żadnej z nich, w moim stanie zawsze czułem się samotny.
Czasami mówiłem do kogoś: „Tyle mam myśli w głowie. Dlaczego świat jest taki okropny, że nikogo to nie interesuje?” Wtedy moi koledzy z klasy mówili: „Tak..., pogadamy o tym później” i odchodzili, bo musieli się przygotowywać do egzaminów. Nie mieli czasu pogadać, byli zbyt zajęci. Praca jako taka nie jest czymś złym, ale jeśli jesteś zbyt zajęty, by znaleźć czas dla znajomych, to coś jest nie tak, prawda? Więc tak się czułem. To nie stało się nagle, niepokój narastał stopniowo. Aż targnąłem się na życie, w pokoju, w akademiku. Jak można się łatwo domyślić, nie udało się.
W desperacji zadzwoniłem do ojca
Nie rozmawiałem z nikim, po prostu byłem w pokoju i próbowałem zadać sobie ból. W desperacji zadzwoniłem do ojca. Ojciec jest chirurgiem. Mówię do słuchawki: „Tata, właśnie próbowałem dwa razy zrobić coś bardzo niebezpiecznego, nie wiem, co robię, ale nikt nie chce mi pomóc. Nie chodzę na zajęcia, nie jem, nie śpię. Co mam robić?”
Tata, który zawsze daje mi dużo wsparcia i miłości, mówi: „Synu, na razie o nic się nie martw, bądź sobą, ale zacznij jeść, nawet jeśli nie masz ochoty, bo to jest konieczne, nawet jeśli wydaje ci się, że nie jest to nic warte. Może wyjdź na spacer, nie musisz chodzić na zajęcia, to jest w porządku, wszystko będzie dobrze.” Starał się mnie po prostu uspokoić. I uspokoił. Po tej rozmowie pomyślałem, że może rzeczywiście wszystko będzie dobrze. Tak, właśnie próbowałem się zabić, taki miałem cel, ale zdawałem się słyszeć ten głos drugiego człowieka, mówiący mi, co robić…
Po telefonie do ojca rodzice przyjechali do mnie bez zapowiedzi. Kiedy ich zobaczyłem, moją pierwszą myślą było: teraz dopiero mam problem. Jak by nie patrzeć, plan był taki, by odnosić sukcesy na uniwersytecie, zawierać przyjaźnie, a ja nie szukałem przyjaciół. Miało mi imponować studenckie życie, uniwersytet, ale też imprezy. Skoro spełniło się moje marzenie o studiach, miałem odnosić sukcesy akademickie i towarzyskie, byłem studentem, a moje życie miało być takie wspaniałe. Ale nie, to nie było wspaniałe życie.
Wiedziałem, że problemy psychiczne są uznawane za coś wstydliwego
Przyjechali rodzice. Praktycznie zmusili mnie, bym zrobił sobie przerwę od studiów, zabrali mnie do domu. Gdybym miał syna i mój syn powiedziałby mi, że próbuje popełnić samobójstwo, chciałbym mu pomóc. Tak też zachowali się moi rodzice. Jestem wdzięczny losowi za to, że ich mam, dali mi tyle miłości. Więc wracam do domu. Idę na wizytę do psychoterapeuty. Regularnie widujemy się raz w tygodniu i dodatkowo biorę leki, które mi przepisał. Dopiero teraz, po dwóch latach, o tym mówię. Wiedziałem, że problemy psychiczne są uznawane za coś wstydliwego. Co tydzień widziałem się z lekarzem, ale poza tym nie wychodziłem z pokoju. Trwało to trzy miesiące. Nie tylko bałem się świata, ale wszystkich ludzi, kobiet i mężczyzn. Oni tyle mówią. Zacząłem wycofywać się z życia- uczelni, internetu, sieci społecznościowych. Nie miałem ochoty kontaktować się ze światem zewnętrznym, odpowiadać na pytania, słuchać plotek czy komentarzy.
Właściwie chciałem zapomnieć o świecie, więc spałem całymi godzinami
Byłem zamknięty w swoim małym pokoju, który był jak cela więzienna. Chciałem zapomnieć o całym świecie, więc spałem nienaturalnie długo, całymi godzinami. Często aż 17 godzin na dobę. To nie było normalne. Oglądałem dużo seriali, a ponieważ świat się rozpadał, ja rozpadałem się razem z nim. Kiedy jednak oglądasz telewizję, odrywasz się od tego, co dzieje się wokół ciebie, zanurzasz się w świecie ekranu. Przynosiło mi to ulgę.
Przez cały ten czas mój tata musiał pracować, w końcu jest lekarzem. Zatem ojciec pracuje, mama zostaje ze mną w domu przez trzy miesiące, bo to wszystko mogło się przecież powtórzyć. Spróbowałem już dwa razy, dlaczego miałbym nie zrobić tego trzeci raz. Mama zdecydowała się na ryzykowną strategię bycia przy mnie i obserwowania mnie. Kiedy byłem w domu, ona też nigdzie nie wychodziła. Praktycznie nie rozmawialiśmy, bo ja byłem cały czas w depresji. Po prostu krzątała się po domu, czytała. Przynosiła mi jedzenie trzy razy dziennie – kochała mnie i chciała, bym żył. Ponieważ byłem w kiepskim stanie emocjonalnym, powtarzałem, że nie będę jadł, że jedzenie nie ma sensu, pytałem, co takiego się stanie, jeśli nie będę jadł. Chciałem umrzeć, ale ona mnie karmiła. Najpierw mówiłem: „Nie!”, ale później odwracałem się: „kłamię, zjem.”
Ważną rzeczą było to, że mój ojciec próbował przekonać mnie, że warto żyć
Było kilka małych, ale zabawnych historii w moim życiu, które lubię wspominać. Ojciec jest triatlonistą, więc lubi jeździć na rowerze, biegać i pływać. Zabierał mnie na pobliską górkę, skąd zbiegaliśmy na krótkie dystanse. Chodziliśmy tam już później, kiedy czułem się lepiej, a to był długi proces. Myślałem, że ten stan nigdy się nie skończy. Na szczęście udało mi się uwolnić z kleszczy depresji. Zabrał mnie więc na górkę i wolno biegłem z nim. Kiedy wchodziliśmy na górę, zatrzymywaliśmy się często, by rozejrzeć się i podziwiać widoki albo napić się wody.
Kiedy byliśmy na dole, mówił: „Synu, to twoje lata nastoletnie”. Odpowiadałem: „Tata, o czym ty mówisz? To nielogiczne”. On podbiegał wyżej i mówił: “Synu, tu jest twoja trzecia dekada”.
„O czym ty mówisz, tata?” Wtedy podbiegał jeszcze wyżej: „A tu jest czwarta dekada twojego życia”, i tak dalej: „Tu twoje życie po pięćdziesiątce, sześćdziesiątce…” Znów odpowiadałem: „O czym ty mówisz?” Widziałem w tym jednak pewną prawidłowość – każdy odcinek pagórka oznaczał dziesięć kolejnych lat, ale co to wszystko miało znaczyć?
Wtedy ojciec mówił: „Czy zauważyłeś, że w miarę upływu lat widzisz coraz więcej świata?”
Chodziło mu o to, że warto żyć, bo w miarę starzenia się jesteśmy mądrzejsi, zdobywamy coraz więcej doświadczenia, stajemy się silniejsi i widzimy więcej perspektyw, w tym był cały sens tego, co próbował mi przekazać ojciec.
Wtedy twierdziłem jednak, że to, co mówi, to kompletny nonsens, jakaś wypaczona forma konfucjanizmu.
Chciałem ułożyć sobie życie i znaleźć nowy cel
Chciałem ułożyć sobie życie i znaleźć nowy cel. Pomyślałem tak: dobra, cały czas mam tę samą średnią, jaką miałem na uniwersytecie, nadal muszę znaleźć jakiś cel, co teraz zrobię? Przetrwanie zdawało mi się graniczyć z cudem, wydawało mi się, że nie ma takiej metody naukowej, która pozwoliłaby mi przeżyć, musiałaby to być jakaś siła duchowa. Zazwyczaj ludzie w takich sytuacjach idą do kościoła, by znaleźć odpowiedź. Ja też poszedłem. Zacząłem się modlić i czytać Pismo Święte, szukając celu i odpowiedzi na to, co dalej.
Przede wszystkim uświadomiłem sobie, że muszę wrócić na uczelnię. Złożyłem podanie i na szczęście zostałem ponownie przyjęty, wróciło moje uczelniane życie. Nie czułem się już przygnębiony, ale zauważyłem, że na uczelni jest wiele osób z depresją. Nie byłem jedyny, było nas wielu. Nie jest to małe zjawisko, depresja staje się coraz bardziej powszechna.
Po powrocie do nauki odżyło moje życie towarzyskie. Kiedyś w szkole tańczyłem break dance i byłem w tym całkiem dobry, postanowiłem więc zapisać się do grupy break dance. Znajomi z grupy byli spokojni, przyjaźnie nastawieni, nikt nikim nie gardził i panował wzajemny szacunek, dużo dobrego się wydarzyło. Poza tym, zdałem sobie sprawę z tego, że w jakiś sposób chciałem wesprzeć innych studentów, by poprawiło się ich zdrowie psychiczne. Zostałem członkiem samorządu studenckiego i nadzorowałem projekty w zakresie zapobiegania, wsparcia i zwiększania świadomości społecznej na temat zjawiska samobójstwa.